Misja w życiu to pojęcie, którego znaczenie wspomina mnóstwo książek na temat efektywności osobistej, biografie osób, które osiągnęły spektakularne wyniki czy psychologia pozytywna (wskazując poczucie wyższego sensu jako element szczęśliwego życia). W niemal każdej pozycji wspominającej o poszukiwaniu nadrzędnego celu przeczytałem o tym, jak ważne jest jego odkrycie. Podobnie, w większości z nich znalazłem też ćwiczenie pt. „Określ swoją życiową misję”. Nie znalazłem jednak innego ważnego zdania, o którym warto byłoby wspomnieć.
Ten tekst powstał w oparciu o mail, który trafił do subskrybentów mojego newslettera. Newsletterowe Tygryski dostają najfajniejsze treści!
Zapisz się do newslettera!A Ty? Znasz swoją misję?
Czy znasz swoją życiową misję? Cel ostateczny? Osiągnięcie, po którym możesz umrzeć? Nadrzędny sens?
Jeśli tak, ekstra! Tylko pogratulować!
Nie? Okej!
Czy ja mam misję? Tak, mam. Nawet dwie (można tyle?). Jedną samolubną, taką dla siebie, i drugą dla świata. Tylko wiesz co?
- Znam je od niedawna
- Pozostaję otwarty na to, że w trakcie życia moja misja może się zmieniać,
- Zanim odkryłem swoją misję, przez osiem lat żyłem w przeświadczeniu, że powinienem już ją znać.
No jak to? Musisz znać swoją misję.
Trafiłem na mnóstwo książek, artykułów i głosów mówiących, jak ważne jest odkrycie własnego celu ostatecznego.
Wszystko spoko, tylko nie mogłem przez lata go znaleźć! W pewnym momencie wręcz uważałem, że coś ze mną nie tak. Myślałem: „Co z tego, że mam wiele celów, wysokie ambicje, wizję siebie za pięć lat, osiągam efekty, skoro nie czuję życiowej misji? Czy to hamuje mój potencjał?”.
Czuję się silnie odporną jednostką na zdania zawierające „powinieneś”, „musisz”, a jednak dałem sobie wmówić, że poczucie misji jest czymś niezbędnym dla szczęścia i sukcesu.
Skoro planuję, działam, myślę, osiągam, co jeśli misja to ostatni element, którego brakuje? A jeśli obudzę się pewnego dnia i stwierdzę, że jest po zabawie? Że wszystko czego dokonałem nie liczy się, bo nie znalazłem „tego czegoś”?
Czego nie powiedziała mi żadna książka?
Nie powiedział mi tego także żaden trener, psycholog, ani nikt inny.
Nigdy nie przeczytałem, ani nie usłyszałem czegoś w stylu: „Ej, ale jak nie masz teraz jakiegoś turbopomysłu na swoją życiową misję to bez spiny, żyj i szukaj sobie spokojnie. Będzie git!”.
Zupełnie tak, jakby odkrycie wyższego sensu swojego istnienia miało być czymś banalnym, osiągalnym za sprawą wykonania półgodzinnego ćwiczenia. Niby co miałem w nim stworzyć? Podczas takich zadań, albo rzucałem jednym ze swoich aktualnych głównych projektów, o czym po tygodniu i tak zapominałem, albo zapisywałem jakiś ogólnik na poziomie marzeń pierwszoklasisty: „mam duży biznes, który pomaga światu” – zero konkretu. Przez kolejne lata znalazłem kilkadziesiąt pomysłów na przedsięwzięcia, pasje, zainteresowania i setki lub tysiące aktywności. Rzeczywiście, nie było w tym niczego, co miałoby się stać punktem ostatecznym mojego życia, a najwyżej ważnym przystankiem. To było bardzo, bardzo frustrujące!
Sporo, bo z osiem lat zajęło mi olanie posiadania misji jako czegoś niezbędnego.
Ok, dalej szukałem, ale przestałem czuć, że jest mi potrzebna na już. Przecież ciągle mam jakieś questy, obrany kierunek, rozwijam się, bawię, doświadczam. Wszystko jest w porządku.
W końcu znalazłem swoją misję ostateczną (choć i tak śmiem wątpić, czy ostateczną). Właściwie, odkryłem dwie największe rzeczy, do których dążę. Przybliżam się do ich realizacji, często nie robiąc nawet pozornie niczego z nimi związanego (np. odkładając kapitał na stawianie kolejnych postępów).
Co mogę powiedzieć? Fajnie jest taką misję znaleźć! Misja w moim odczuciu:
- rzeczywiście dodaje sensu,
- daje wrażenie, że robię coś znacznie większego ode mnie,
- jest czymś tak wielkim, że pozostałe cele przestają być przy niej ekstremalnym wyzwaniem,
- stanowi podporę w trudnych momentach,
- pomaga złapać wiatr w żagle,
- jest zarówno kierunkiem, jak i napędem.
Brzmi bardzo kusząco, ale czy to był jakiś życiowy game changer? Nie. Podobnie działały moje inne cele, które nie miały wcale statusu lifetime. Mało tego. Mam świadomość, że moja misja może się jeszcze zmienić. Nie dlatego, że przestanę w nią wierzyć. Dlatego, że każdego dnia zachodzą we mnie zmiany, nabywam nowe doświadczenia, zmieniają się moje wartości.
Skąd mam wiedzieć, czego będę chciał za 10 lat? Wiem, czego dziś życzyłbym sobie za 10 lat. Czym okażą się moje prawdziwe pragnienia? Dowiem się za 10 lat. Po drodze wielokrotnie skoryguję, a może i totalnie zmienię kurs.
Kto powiedział, że musisz mieć w życiu misję?
Dobrze mieć autorytety, ale warto również poddawać weryfikacji to, co mówią. Jeśli jakiś twórca internetowy, człowiek od produktywności, trener, biznesmen, sąsiad albo ktokolwiek inny powie Ci, że jeśli w Twoim życiu brakuje misji, to musisz ją szybko odkryć, bo bez tego nie rozwiniesz pełnego potencjału, zapytaj go, jak wpadł na ten pomysł? Skąd to wie?
Kiedyś usłyszałem zdanie: „Nawet czołowi psychologowie dowiedli, że do bycia szczęśliwym potrzebujesz w życiu misji”. Wiedziałem, że ten ktoś powołuje się na prelekcję znanego psychologa Martina Seligmana. Rzeczywiście, dowiesz się z niej, że szczęściu pomaga m. in. prowadzenie życia pełnego znaczenia. Nie padło jednak stwierdzenie, ani tym bardziej badanie, które mówi, że „musisz mieć misję w życiu, by być kimś szczęśliwym”. To bardzo gruba nadinterpretacja odbiorcy komunikatu.
Szczerze mówiąc, idę o stówkę (więc myślę, że szkoda Twojego czasu), że jeśli obskoczysz setkę:
- najbogatszych Forbesa w Polsce,
- Polaków deklarujących bardzo wysoki poziom szczęścia,
- osób o wybitnych osiągnięciach,
okaże się, że część z nich też nie ma poczucia wielkiej misji.
I podsumowując część pierwszą, nie pałowałbym się tym, jeśli i Ty nie czujesz jakiegoś nadrzędnego życiowego celu.
Misja na pewno jest czymś bardzo atrakcyjnym i na pewno użytecznym. Nie jest jednak warunkiem wielkich dokonań, pieniędzy, postępu świata, dobra i szczęścia.
Jak szukać swojej misji?
Jak zapewne domyślasz się na podstawie tego, co napisałem wyżej, po pierwsze bez presji. 🙂
Po drugie, kto wie, może wpadniesz na nią przypadkiem, w najmniej spodziewanym momencie, np. czytając książkę lub rozmawiając z obcą osobą.
Po trzecie, szczęściu warto jednak pomóc. Warto zastanawiać się, co jest dla Ciebie ważne, o czym marzysz, czego dokonałbyś/dokonałabyś, jeśli nic by Cię nie ograniczało. To miejsce na popuszczenie wodzy fantazji i trening poprzez zastanawianie się nad takimi kwestiami jak:
- jak chcę być zapamiętany po śmierci?
- z czego chcę być znany?
- jakie jest moje największe marzenie?
- jak chcę, by mówili o mnie ludzie?
itd.
Wiem, że może Ci to zalatywać tanim rozwojem osobistym, ale tego typu pytania pomocnicze rzeczywiście mogą spełnić swoją rolę! Warto od czasu do czasu mentalnie wypłynąć kilkadziesiąt lat dalej. Unieść się trochę wyżej, niż 160, czy 180 cm ponad ziemię (Sad fact: Jako dziecko robiłem to ciągle, dziś muszę sobie o tym przypominać).
Po czwarte, w poszukiwaniu własnej misji warto zachować otwartą głowę – na nowe pomysły, doświadczenia, zajęcia, role, zainteresowania czy relacje. To właśnie otwartość i pewna elastyczność pozwolą Ci trafić na „to coś”.
Pomocne wskazówki znajdziesz także w tekście: Jak znaleźć pomysł na siebie?
Jak zorientować się, że to właśnie ta misja?
Jaka powinna być? Realistyczna? Stanowić wyzwanie? Być czymś niemal nieosiągalnym? Czy misja może się zmienić?
Czy naprawdę uważasz, że na to pytanie powinien odpowiedzieć Ci ktokolwiek inny, niż Ty sam?
A jak umrę bez misji?
To umrzesz jak miliardy ludzi na tym świecie, w tym wiele osób, które podziwiasz, które są dla Ciebie wzorem, i które kierowały się podobnymi dążeniami, co Ty. Wcale nie oznacza to, że nie dopniesz do momentu śmierci swoich celów, nie zrobisz niczego wielkiego i będziesz nieszczęśliwym człowiekiem.
Brakuje Ci misji? Wyluzuj.
Wszystko z Tobą ok.
Zachowaj otwartą głowę.
Szukaj.
Próbuj nowych doświadczeń.
Nie biczuj się niepotrzebnie.
Rób swoje.
Będzie dobrze.
Pewnie i tak ją znajdziesz.